Kuba, wyspa kontrastów

Kuba… Miejsce, gdzie nędza przeplata się z muzyką, a turyści patrzą na miejscowe ubóstwo jako na miejscową egzotykę. Komunistyczny kraj, który zachowując swój ustrój polityczny otworzył się na Zachód. Jak to się dzieje, że mimo różnorodności turystów i napływających prądów ten niewielki kawałek ziemi od ponad 50 lat tkwi w systemie komunistycznym? Co sprawia, że wyspa ta jest taka wyjątkowa?

Kuba aż do 2008 roku znajdowała się pod panowaniem twardej ręki Fidela Castro, który w oddał stanowisko prezydenta (czy też – tyrana?) swojemu bratu, Raulowi. Fidel przez niemal równe 50 lat konsekwentnie wprowadzał na wyspie komunistyczny system, trwający do obecnej chwili. Podejrzewam, że Polacy koło 60 nie mieliby przyjemności w obcowaniu z Kubą, gdyż dla nich obecna kubańska rzeczywistość jak żywo byłaby tą, jaka upadła w Polsce w 1989. Najbardziej jaskrawym dowodem jest na pewno fakt, że na wyspie brakuje najbardziej podstawowych rzeczy – artykułów higienicznych, ubrań, a jedzenie wydawane jest na kartki. Kiedy jedzie się tam z wycieczką, turysta ma dość ograniczony kontakt z ludnością, lecz podróż na własną rękę może zaszokować. Polacy z pokolenia około rocznika 80 już nie pamiętają rzeczywistości, wyrażającej się pustymi półkami w sklepach, staniem w kilometrowych kolejkach i kartkami na podstawowe produkty spożywcze. Być może zetknięcie się z rzeczywistością kubańską może nam uświadomić, jak właściwie wyglądały w pełni czasy naszych rodziców.

I tak, jedyne towary były dostępne w Pewexach, podobnie jest na Kubie – znajdują się tu sklepy, w których płaci się specjalnym peso convertible, dostępnym w zasadzie tylko dla turystów. Jakże sprytnie pomyślane: dla mieszkańców – peso kubańskie, dla przyjezdnych – peso convertible. Pomysł ten miał skutecznie oddzielić jedną grupę społeczną od drugiej. Oczywiście ludzie są pomysłowi i kombinują jak obejść te zakazy. Co więcej, dozgonną wdzięczność tubylców wywołują przedmioty takie, jak długopisy, kolorowe flamastry, szampony, zapalniczki, notesy… Czasem jakieś kobiety żebrzą o resztkę szamponu, mydła, jakieś ubranie… Na dobrą sprawę życie codzienne tych ludzi to horror z naszego punktu widzenia. W imię „rewolucyjnej sprawiedliwości” każdy obywatel Kuby zarabia tyle samo – czyli 10 dolarów, obojętnie, czy jest lekarzem, robotnikiem, nauczycielem. Dlatego większość młodych ludzi garnie się do pracy w turystyce – gdyż mogą otrzymywać napiwki, które są poza kontrolą rządu. Kelnerzy i taksówkarze zarabiają tu najwięcej, także dlatego, że na wyspie nie ma praktycznie transportu publicznego, autobusy kursują rzadko i są przepełnione, i wszędzie należy poruszać się taksówkami. Turyści na Kubie są najważniejsi – dzięki nimi mieszkańcy wyspy mają szansę cokolwiek zarobić. Oczywiście, oficjalnie na Kubie nie ma bezrobocia, a to dzięki sztucznym miejscom pracy i kompletnie surrealistycznym zawodom – to, co może robić jedna osoba, rozdzielone jest pomiędzy kilka, co w efekcie niemiłosiernie wydłuża czas oczekiwania na obsługę, na przykład w sklepie. Przykład: kasjerka, pani od papieru toaletowego, pani do szamponu, i tym podobne, a każda z tych osób skoncentrowana jest tylko i wyłącznie na swojej dziedzinie i nosa nie rusza poza nią. Tak, stykając się z tamtejszą rzeczywistością, należy mieć naprawdę sporo cierpliwości.

Turystyka jest chyba obecnie jedynym motorem napędowym w tym zakątku świata, bo co można powiedzieć o gospodarce? Przychód na wyspie nieubłagalnie się ogranicza. Eksport raczej ciągle spada, a zadłużenie kraju – rośnie… Dopóki istniał komunistyczny blok w Europie Wschodniej, Kuba eksportowała cukier, minerały, tekstylia, żywność, obuwie, cement, stal, radioodbiorniki, wyroby tytoniowe, nawozy sztuczne, chemikalia. Obecnie w związku z kompletną zmianą na mapie politycznej świata, państwu temu pozostaje tylko turystyka – żyła złota. Inne gałęzie produkcji są zwyczajnie zbyt przestarzałe.

Opublikowano w Kuba