Canouan – wyspa kontrastów (cz10)

Docieramy na Canouan późnym wieczorem. Kotwica i Karaiby witają nas w zatoce Grand Bay tuż przy dość znanym resorcie Tamarind Yacht Club. Udajemy się do restauracji Majella’s on the Beach tuż obok hotelu i kosztujemy lokalnych drinków, które trzeba przyznać – rewelacyjne. Beach Mohito, Black Sand czy chociażby wszystko co zawiera w sobie rum naprawdę smakuje wybornie. Morze tuż obok oczywiście wzmaga tylko smak i zapach. Obsługa perfekcyjnie operuje angielskim. Miejsce polecamy!

Tip! W większości marin jest dostępny internet bezprzewodowy oraz kafejki internetowe. Cena za godzinę surfowania to około 10EC, więc wydatek nie jest duży. Jest poza tym szansa na podłączenie się do darmowego hotspotu a la Mango Bay na Martynice. Szybkość łącz to z reguły 256kb/s w dół i 128kb/s w górę.

Poranek to wizyta lokalnego speca od handlu, który sprzedał i przygotował na łodzi homary i conch’a razem z muszelkami. Sprawa krótko mówiąc została załatwiona w jedną chwilę i nasz katamaran został wyposażony w grill 🙂 ( momentami pojawiły się skojarzenia z anteną satelitarną i kontaktem z ziemią rodzinną, ale niestety – nie zadziałało 🙂 Motorówka i dopłynęliśmy do kei przyczepiając łódkę do… krzaka 🙂 Sama wyspa to kontrast. Bogactwo amerykańskiego multimilionera, startujące co chwila odrzutowce i skromne, aczkolwiek szczęśliwe okolice wschodniej części wyspy.

Charlestown to przekrój przez uśmiech, brak pieniędzy, wiarę, bankomaty przy których spokojnie jedzą trawę kozy, brak wody i dużo energii. Z drugiej strony potężny prywatny resort Donalda Trump’a ( Raffles Resort – www.raffles-canouanisland.com ), który zajmuje właściwie 75% wyspy. Państwo St.Vincent jako takie sprzedaje kolejne wysepki, czyniąc swoje terytorium coraz mniejszym.

Co do Canouan rozmawiając z lokalesami ich zdania są podzielone. Resort jest zobowiązany do wpłaty podatków, co z kolei rząd St.Vincent lokuje odpowiednio w wybrane regiony. Mamy jednak wrażenie, że nie jest to Canouan… Mieszkańcy są niesamowici – zupełnie wyluzowani, podczas naszej wizyty budowali właśnie ratusz miejski i mieli bardzo głośne śpiewne spotkanie w kościele. Na pewno jednak życie toczy się tutaj w zwolnionym rytmie – bardzo pasując do naszej sytuacji 🙂 Sklep obok komendy policji nieco nas przeciążył, ale krótka wycieczka na wschodnią część wyspy, gdzie podziwiać można atlantyk, rafy i piękne wypłycenia była oczywiście niesamowita. Upał… Upał… i jeszcze raz upał. Karaiby nie żartują.

Pamiętaliśmy o odpowiednich kremach i właściwie poparzenia zostały opanowane. Polecamy plażę Grand Cois – wysiadając na ostatnim Jetty ( kei ) idziemy prosto pod górę i na ostatnim skrzyżowaniu śmiało w lewo. To tylko półtora kilometra – widok obezwładnia. Wracając pojawił się rzeczony już sklep i piękne bajkowe karaibskie miejsce do zakupu zestawu do Calallou. Bezustannie niebieskie morze i ciągle i niezmiennie – 33 stopnie – nawet w cieniu.

Tip! Warto obejrzeć lotnisko na zachód od Charlestown – pas startowy kończy się równo na plaży i startujace samoloty wyglądają imponująco – szczególnie odrzutowe. Polecamy. Z centrum to około dwóch kilometrów idąć główną West Coast Road.

Canouan to rewelacja – szczególnie mając na uwadze ludzi wokół – uśmiechniętych i zgodnie z tezą Saint Lucii – żyjących filozofią Live Slow.

Powrót to przygotowanie jedzenia. Darek Skipper sprawnie wyciągnął concha z muszli po krótkiej kąpieli w słonej wodzie. Homary trafiły na grilla i po godzinie mieliśmy królewską ucztę w pełnym rynsztunku. Lobsterki wygrillowały się bardzo przyzwoicie i zostały z chrupaniem zjedzone – i to dość szybko… Ruszyliśmy dalej. Cel – Tobago Cays!